Brytyjskie Wyspy Dziewicze 2016


Relacja z podróży

Przeczytałem w locji, że BVI, obok Poliznezji Francuskiej uchodzą za jeden z najpiękniejszych akwenów żeglarskich na Ziemi. To śmiałe i nieco zuchwałe stwierdzenie postanowiłem zweryfikować. Brytyjskie Virgins składają się z trzech dużych wysp – Tortola, Virgin Gorda i Anegada – oraz około czterdziestu mniejszych wysepek, w tym znanej z elitarnych obchodów sylwestra żeglarskiej Jost Van Dyke. Tu właśnie działali legendarny Czarnobrody (Blackbeard), Henry Morgan i Calico Jack i inni bohaterowie książek młodzieńczych lat o strasznych piratach Karaibów.
Ruszyliśmy z Tortoli na południe tuż po tym, jak na pokład zawitała nasza ośmioosobowa załoga. Mieliśmy w zamiarze zobaczyć dużo lecz wciąż będąc w formule ‘il dolce far niente’. Pierwszy lunch na naszym katamaranie spożyliśmy w zatoce Dead Bay, przy wyspie Peter Island, tuż obok, gdzie sterczy z lazurowego morza wielgachna skała, zwana Skrzynią Umrzyka, o której – i szesnastu chłopach z butelką rumu – długo śpiewali korsarze. Tam też była pierwsza nasza kąpiel w ciepłym i błękitnym Morzy Karaibskim. Na noc przystanęliśmy na kotwicowisku przy Norman Island, która to zainspirowała Roberta Louisa Stevensona do napisania „Wyspy Skarbów”.
I tak kolejne dni mijały, za dnia lunch w jednej lagunie, kąpiel i fiesta, a wieczorem w kolejnej, z kolacją i innymi rozmaitościami. Odwiedziliśmy malowniczą, kolorową, pięknie położoną marinę West End na Tortoli. Zabalowaliśmy na rajskiej White Bay przy Jost Van Dyke. Tam zakosztowaliśmy ponownie kultowego na BVI drinka Painkiller w sławetnej, plażowej knajpie Soggy Dollar Bar. Nie można było pominąć restauracji The Foxy’s przy Great Harbor, znanej jako organizator imprez Sylwestrowych, będących w pierwszej trójce najlepszych na świecie. Urocza była mała wysepka Sandy Spit, czarująca rozległa zatoka Cane Garden Bay na Tortoli. Snorkeling przy Gerorge Island, Monkey Point czy The indians zaiste zachwycał. Tuż pod powierzchnią wody dało się podziwiać miliony kolorów podwodnych raf i istnień tam żyjących.
Poza lądowymi cudami przyrody Brytyjskich Wysp Dziewiczych nie można pominąć unikatowej atrakcji, jaką jest… podwodny park narodowy utworzony wokół zatopionego w 1867 roku statku „The Rhone”, spoczywającego na dnie morza u skalistych wybrzeży Salt Island. Dla wielu znawców jest to najciekawsze nurkowanie do wraku na całych Karaibach!

Z Virgin Gorda płynęliśmy ponad godzinę nim zobaczyliśmy na horyzoncie koralową wyspę Anegada, ze swoim pułapem zaledwie 7,5m n.p.m. Tam zjedliśmy najlepszego homara na świecie w blasku księżyca, siedząc przy uroczyście zastawionym stole na plaży. Widzieliśmy flamingi i iguany. Pływaliśmy w towarzystwie delfinów. W Laverick Bay biesiadowaliśmy i tańczyliśmy w tej pięknej marinie w środowy wieczór, gdzie co tydzień dają swe show kolorowo ubrani tancerze na szczudłach przy doskonałym akompaniamencie life music. Plaża Trunk Bay ozdobiona bajkowymi głazami, strzelistymi palmami wśród białego piasku i turkusu morza rzuca na kolana nawet najwybredniejszych koneserów rajskich widoków.
Nieco dalej na południe napotkaliśmy bardzo wyrazisty przejaw wietrzenia granitów w labiryncie głazów spoczywających w płytkiej wodzie, a nazwanym adekwatnie łaźniami, czyli The Baths.  
Każdemu przyjezdnemu wydaje się bardzo znajome: ta plaża i granitowe głazy służyły bowiem wielokrotnie za scenerie do reklam najsłynniejszych światowych firm.
Pochodzenie granitowych bloków pozostaje nadal kwestią sporną, dzielącą naukowców. Są one niewątpliwie wynikiem niezwykle długiego wietrzenia, ale nie do końca wiadomo, czy powstały z erozji potrzaskanego granitowego monolitu, czy też wyłuszczyły się „gotowe” z mniej odpornej skały.
Od plaży Baths na południe poszliśmy oznakowaną ścieżką do sielankowej, półksiężycowatej plaży o mało sielankowej nazwie Devil’s Bay, czyli Zatoka Diabła. Pomimo zniechęcającej nazwy jest to cel godny aniołów! Dwudziestominutowe przejście od The Baths do Zatoki Diabła staje się fascynującym spacerem po gładkich granitach, przeciskaniem wśród kolosalnych głazów, brodzeniem po piaszczystym dnie mrocznych „pieczar”… To miejsce, którego magię naprawdę warto wpisać w życiorys!
Ostatniego wieczora siedząc w plażowej knajpie w restauracji przy Manchioneel Bay na Cooper Island, z karaibskim zimnym piwkiem i kalamarami przed nosem, z widokiem na Sir Francis Drake Channel Manchioneel i Tortolę, nie mieliśmy już żadnych wątpliwości, że to miejsce jest jednym z najpiękniejszych na świecie. Tak samo, jak nie mieliśmy wątpliwości, że jeszcze tutaj wrócimy…
197 mil morskim przeminęło szybko…lecz nie umknęła naszej uwadze żadna chwila tej cudownej wyprawy.

Galeria zdjęć


Zdjęcia z wyjazdu